Korzystając z LOTowskiej promocji kupiłem z dziewczyną bilety do Aten. Głównym motywem była cena i nadzieja na odpoczynek od zimy, Grecja nie była nigdy jakimś naszym wymarzonym kierunkiem. Okazało się, że zupełnie jej nie doceniliśmy.
Ponad miesiąc przed wyjazdem odezwali się do nas nasi znajomi, że chcieliby do nas dołączyć. Zgodziliśmy się i zdecydowaliśmy się na mieszkanie Polki (https://www.airbnb.com/users/show/5222732), cena świetna, warunki też, dojazd do centrum również bez problemów, zdecydowanie polecam, zwłaszcza jeśli jedziecie w zestawieniu dwie pary (w innym wypadku współdzielenie łazienki i kuchni mogłoby się okazać problematyczne).
Podczas planowania szybko okazało się, że pełny tydzień na Ateny to po prostu za wiele (przynajmniej jeśli chodzi o samo zwiedzanie), więc zaczęło się szukanie ew. wycieczek w pobliżu. Komunikacja średnio, organizowane wycieczki poza sezonem też, więc wypożyczyliśmy samochód. Używałem pośrednika rentalcars - sporo rozmów przez telefon i najlepszą opcją okazał się Opel Astra w Avisie (troszkę więcej o tym później).
Kupno przewodników (oczywiście Wiedza i Życie) podstawowe zwroty po Grecku, wyrobienie ISICa (choć zwykła legitka studencka powinna wystarczyć) i w drogę.
POCZĄTEK Cały lot do Aten charakteryzował się bezchmurnym niebem. Co chwila patrzyliśmy przez okno. W samolocie było sporo zblazowanych (:D) pasażerów transferowych, a zapełnienie prawie 100% (E175). Oczywiście było też kilka fotek:
Chyba Tatry:
I lot nad Helladą:
Po wylądowaniu nie kupiliśmy 3dniowego biletu za 20 euro postanowiliśmy jeździć na jednorazowych ulgowych (dla autobusów i trolejbusów jedyne 0,6) i wyszłoby to nam znacznie taniej, gdyby nie jeden incydent, o którym później. Do centrum (Plac Syntagma) dojechaliśmy metrem prosto z lotnisko za 4 euro (również bilet ulgowy). Potem małe kłopoty ze znalezieniem przystanku trolejbusa, który miał nas zawieźć do mieszkania, ale z pomocą starszego Greka (autentycznie wyglądał trochę jak menel), mówiącego idealnie po angielsku dość szybko trafiliśmy do mieszkania, gdzie przywitała nas Polka, przyjaciółka właścicielki, mieszkającej aktualnie w Malezji.
Zapomniałem napisać o szoku temperaturowym. Termometr nie pokazywał raczej więcej niż 20 stopni, ale spokojnie można było paradować w samych t-shirtach, bo słońce pracowało mocno. Musieliśmy tylko znosić dziwne spojrzenia Greków, którzy w grubych kurtach patrzyli na nasze gołe ręce ze sporym zdziwieniem.
Wieczorem wpadliśmy jeszcze na Souvlaki (które chyba Souvlakami nie było, bardziej taki Gyros) za 1,5 EUR i przesliśmy się deptakiem w okolicy naszego mieszkanka - klimat świetny. Mnóstwo ludzi! Dzieciaki grają w piłke, staruszki w domino, sporo osób w restauracyjkach, na telewizorach cośtam z igrzysk. Ogólnie się dzieje. Ale jednak zmęczenie, wracamy i spać.
Budzimy się rano, w końcu sporo rzeczy do zobaczenia, hop w trolejbus do Syntagmy i dalej na piechotkę oczywiście na Akropol. Po drodze wystarczy spojrzenie na mapę, a w okół nas pojawia się parę osób, które chcą nam pomóc.
Mimo wszystko lekko się gubimy i wchodzimy chyba dość niestandardową drogą, ale na szczęście są strzałki, można trafić
:D A wrażenie jest jakby się chodziło po czyjejś własności - tu wisi pranie, tu ktoś siedzi przed domem itp.
W końcu docieramy tam (niestety trochę wrażenie psują, jakieś prace, które nadal trwają przy Partenonie, ale i tak jest super):
Chyba już o tym pisałem, ale większość wejść dla studentów z krajów UE jest za darmo, ale ceny normalne też nie przerażają.
Spędzamy trochę czasu na górze, a następnie udajemy się do Muzeum Akropolu. Nie mam zdjęć ze środka, ale naprawdę warto zobaczyć. Budynek bardzo nowoczesny, bryła ciekawa, a w środku HISTORIA. Sporo dłuższych opisów z ciekawostkami i szczegółami to zawsze ciekawsze niż suche podpisy eksponatów.
Nie mieliśmy wielkich ambicji restauracyjnych, więc szybko opuściliśmy turystyczne rejony i przypadkowo trafiliśmy na reklamowaną w całych Atenach minimapkami knajpkę SMILE, gdzie za 7,5 EUR można było zjeść jedną z czterech pozycji Crisis Menu, obejmujące sałatkę grecką (mała porcja), spaghetti/ciasto francuskie ze szpinakiem/gyros/coś jeszcze i kieliszek wina.
Chcieliśmy jeszcze udać się na Agorę, ale poza sezonem większość miejsc zamykanych jest przed sjestą – w okolicach 15, więc musieliśmy to zostawić na następny dzień. Zamiast tego pojechaliśmy do Pireusu. Niestety nie zrobiłem zdjęć, ale to co się tam dzieje robi ogromne wrażenie. Wielkie stoiska z najdziwniejszymi rybami, przyprawami, bakaliami. Usiedliśmy sobie no końcu mariny, otworzyliśmy piwo Alfa i patrzyliśmy na morze/zatokę, która nieoczekiwania zasnuła się lodowatą mgłą.
To wszystko, czego doświadczyliśmy pierwszego dnia. Jeszcze dość utrudniony powrót, spowodowany zamieszkami w mieście.
W kolejnym odcinku: Agora, Stadion, "zamieszki", wzgórze LykkavitosDziękuję wszystkim za miłe słowa
;)
Mareckipl napisał:
Jak jest wśród Greków z angielskim? Można się dogadać?
Świetnie. Może odrobinę gorzej poza turystycznymi miejscowościami. Czy starszy pan, czy młodzi ludzie raczej nie ma problemu, trochę gorzej w sklepach spożywczych, ale to też różnie. I ogólnie super pomocni są Grecy. 0,5 minuty z mapą na drodze (często znaliśmy drogę, tylko się upewnialiśmy), to zaraz pojawiał się ktoś "Can I help you?" SUPER!
Sporym plusem (choć miało to też trochę minusów) był pozasezonowy termin naszego wyjazdu. Ludzi mało, a czasami to nawet pustki.
Jedziemy dalej
:D
Drugiego dnia od razu udaliśmy się na Agorę, gdzie stoi piękna Stoa Attalosa, w całości zrekonstruowana przez Rockefellera. Tam ogromne wrażenie (przynajmniej na mnie) zrobiły autentyczne skorupki z sądów skorupkowych. Co prawda nie było żadnej z imieniem Sokrates, ale tak czy siak duża sprawa. Na górze była księga pamiątkowa, gdzie znalazłem wpis citybreak po polsku, fajnie tak
;) Pozdrowienia.
Teren Agory to duży, ogrodzony park, do którego wstęp jest płatny (oczywiście nie dla studentów z Unii
:D), jest tu wiele ciekawych budowli. Między innymi najlepiej chyba zachowana świątynia Hefajstosa.
Trawa taka zielona
:D ...
W drodze do świątyni Zeusa (na razie nie powiem, będzie niespodzianka) trafiliśmy na taką oto wystawę antyrządową. Obok niej stała puszka-skarbonka z napisem: "jeśli ci się to podoba, kup mi piwo".
A teraz... WOW WOW Kolumny takie wysokie, świątynia taka największa w całej Grecji, czyja? Oczywiście ZEUSA OLIMPIJSKIEGO. Próbowano ją ukończyć aż przez 650 lat, a w całej okazałości składała się ze 104-korynckich kolumn. Obecnie jest ich tylko 15 i daje to wyobrażeni o tym jak wielka to była budowla.
Może nie najlepsza perspektywa zdjęcia, nie widać wielkości, ale takie wybrałem i nie będę już szukać innego, bo mi się nie chce bo nie.
Czas na jedyne miejsce, gdzie trzeba było płacić za wstęp, ale dawali audiogajda i to naprawdę dobrego. Stadion Kallimarmaro zbudowany w 1895-96 roku na potrzeby I Nowożytnych Igrzysk Olimpijskich. Oczywiście stadion istniał w tym samym miejscu już przed naszą erą, potem toczyły się na nim walki gladiatorów. My postanowiliśmy urządzić sobie wyścig sprinterski.
Wracając można było przyjrzeć się (Z DALEKA) Pałacowi Prezydenckiemu. A czemu z daleka? Temu:
Barierki to mało emocji? Ano mało, dlatego dalej było ich więcej. Trochę greckiego Zomo (nie mylić z Zorbą)
;)
Ale nie było drugiej strony. Zebrani ludzie bardziej wyglądali na piknik niż na zdesperowanych ludzi, którzy chcą w twarz rządowi coś wykrzyczeć.
Tutaj potwierdzenie, że gotowaliśmy sami. Pyszny szpinak (taniuchno), z pyszną fetą (taniuchno) i makaronem. Mniam.
A do tego pyyszne wino (w kartonie 2 eur), nie kupować innego niż DRY!!!
Trochę się obijaliśmy na tym wyjeździe. Minął kolejny dzień, a wiele nie zobaczyliśmy. Jednak uwierzcie mi - potrzeba czasu, by te miejsca odpowiednio przeżyć i poczuć, a poza tym komunikacja służyła nam tylko do dojazdów mieszkanie-centrum, reszta na nogach.
W następnym odcinku: Lykkavitos (który miał być w tym, ale będzie w następnym) i pierwsza wyprawa objazdowa - Sounion.
virtus napisał:
Jest faktycznie bardzo ciepło w lutym, ale tylko w dzień, w nocy temperatura była dość zimowa. My kupiliśmy bilet 3 dniowy na komunikację, bo sporo podróżowaliśmy po mieście + jezioro Vouligameni (SUPER - polecam! Popływać w lutym w jeziorze - bezcenne. Do tego przemiła obsługa + Wi-Fi).
Wieczory rzeczywiście chłodne, noce raczej spędzaliśmy w łózku
;) Na wieczory lekka kurtka zazwyczaj wystarczała. O jeziorze jeszcze będzie
;)
To już czwartek, więc nasz ostatni dzień w Atenach i stajemy przed klasycznym wyborem kolejką, czy pieszo? No dobra, nie staliśmy wcale przed takim wyborem, bo oczywistą opcją była wspinaczka (przesadzone słowo). Lykavittos jest najwyższym wzgórzem Aten, ale nie stanowi zbyt wielkiego wyzwania, chociaż może staje się nim podczas letnich upałów. Nasz przewodnik opisywał wjazd kolejką, jako "przyprawiający o zawrót głowy", jednak nie mieliśmy okazji przetestować tego doświadczenia, więc niestety nie możemy skomentować. Naszą wspinaczkę rozpoczęliśmy jeszcze w samym mieście (schodkiiiiii...)
Na górze znajduje się restauracja, w której niestety w pewnym momencie zaczęła dość głośno grać muzyka. Dziewczyny wypiły po mrożonej kawie (2,5 EUR), a chopaki piwo (5 EUR). Widok robi ogromne wrażenie, a na (strzelam) południowym zboczu efekt WOW wywołują budynki z dachami na basena... basenami na dachach.
Na szczycie znajduje się malutka kaplica św. Jerzego. Podobno w Wielką Sobotę ma tu początek procesja z pochodniami, która schodzi zboczem góry. Ciekawe, gdzie są mieszczą wszyscy, którzy chcą to zobaczyć?
Poza przepięknym widokiem na całe Ateny i możliwością oskubania Was z części eurosów (za pomocą restauracji i ew. kolejki) wzgórze Lykkavitos nie ma zbyt wiele do zaoferowania i jeśli macie napięty harmonogram, możecie je pominąć. Zwłaszcza, że mamy do niego mały uraz, znacząco nam skróciło pobyt Narodowym Muzeum Archeologicznym.
Idąc do niego trafiliśmy na parę ciekawych przykładów sztuki ulicznej (pierwsze już na samym wzgórzu
:D):
No i właśnie na Muzeum Archeologiczne została nam tylko godzina i nawet na ludzi-szybko-przebiegających-przez-muzea było to za mało czasu. Naprawdę warto, znowu wiele ciekawych opisów i można się naprawdę wgłębić, w to czym były te eksponaty, a nie tylko na nie patrzeć. Oczywiście zdjęć z muzeum nie mam, bo no nigdy nie robię
;)
Dość długo czekaliśmy na trolejbus do mieszkania (znów opóźnienia spowodowane manifestacjami). Po drodze na przystanek mijamy sporą ilość autokarów, które przywiozły do stolicy niezadowolonych Greków. Wielu z nich przerzucało, obkręcało, bawiło się i różne dziwne rzeczy robili z czymś co zwie się komboli, bardzo nas zaciekawiło co to takiego, ale wrodzona nieśmiałość nie pozwoliła mi spytać żadnego z czekających i zmęczonych po manifestowaniu mężczyzn. Dlatego wystarczyło nam wyjaśnienie z Internetu - https://grecja.home.pl/komboloi.htm
Koniec czwartku, a piątek to pierwszy dzień objazdówki, pierwszy dzień z samochodem w Grecji, pierwsze doświadczenie wynajmu samochodu, no i sporo tych pierwszych, więc przejdźmy do rzeczy...
Po obudzeniu się, zebraniu i przygotowaniu posiłku (przydały się pojemniki próżniowe bardzo), wyszliśmy na przystanek, żeby dojechać do wypożyczalni Avisa. Niestety skończyły się nam bilety, trolejbus nadjeżdżał, a w pobliżu nigdzie nie widzieliśmy kiosku, w którym można było kupić bilet. No więc ryzykujemy, zwłaszcza, że przez te pare dni nie spotkaliśmy żadnego kontrolera, a także przed wyjazdem docierały do mnie sygnały od osób, które w Atenach troszkę mieszkały, że w Atenach to się w ogóle bez biletu jeździ. Chyba ten cynk okazał się nieprawdziwy, bo jak się już zapewne Drogi Czytelniku domyślasz, panowie kanarowie przeszli przez cały autobus i nie spotkali ani jednego krnąbrnego pasażera, dopiero przed samym przystankiem dopadli do nas i wysiedli razem z nami. Na szczęście cena mandatu to 20*cena biletu, a mieliśmy legitymacje, czyli wyszło jedyne 18 euro. Mało, ale niesmak pozostał, można było wydać na coś innego
;) Panowie kanarowie byli bardzo mili. Poinformowali nas, że z pięknym, żółtym mandatem możemy podróżować przez 3 godziny od czasu wystawiania mandatu. No to świetnie!
Zaraz jednak odbieramy samochód. Nie spodziewałem się, że będzie tak miło, spokojnie i profesjonalnie. Przy odbiorze pani zwracała uwagi na najmniejsza zadrapania, których ja nie zauważałem. Opel Astra, był w super stanie, dość nowy i co mnie zaskoczyło opcja chyba full wyposażenie - przyciski na kierownicy od bluetootha, tempomat, automatyczne przełączanie świateł dzienne/mijania i inne bajery, czasami denerwujące. Ale nie jest to otomoto, tylko fly4free...
O! w folderze z tego dnia, mam jeszcze zdjęcia z poprzedniego wieczora, kiedy to odkryliśmy, że da się wejść na dach budynku, w którym mieszkaliśmy. Zjedliśmy tam obiadokolację z takim widokiem na A(n)teny:
Wracamy jednak do objazdówki. Na pierwszy dzień wybraliśmy Sounion, jest to przylądek znajdujący się na południe od Aten. Była to najkrótsza i najlżejsza z planowanych przez nas wycieczek. Trochę stresu na początku było. Poruszanie się samochodem po Atenach wymaga sporej koncentracji, ale da się przeżyć (jednak nie bez dobrego GPSa), a dochodzi jeszcze parkowanie, ale to na koniec tej części.
Co takiego jest w tym Sounionie? W sumie nic takiego ruiny świątyni Posejdona, nad samym morzem. Tak naprawdę lokalizacja jest tu bardziej znacząca. Podobno też gdzieś na kamieniu podpisał się Goerge Byron, ale nie znaleźliśmy jego śladów.
Dobra, dość pisania, jedziemy...
Zanim jednak oddaliliśmy się całkiem od Aten, zatrzymaliśmy się przy wspominanym już tutaj jeziorze Vouliagmeni. Tu niestety zadziałało nasze skąpstwo i nie wykąpaliśmy się w ciepłych wodach wulkanicznego jeziorka. 8 euro plus ambicje na kąpiel w Morzu na przylądku (wiem, przesadziliśmy), sprawiły, że zrezygnowaliśmy z tej przyjemności.
Ten drobny zawód próbowały nam wynagrodzić widoki w trasie i trzeba przyznać, że udało im się to bardzo dobrze. TIP: Warto zatrzymać się na licznych parkingopoboczach przy trasie - popatrzeć trochę spokojniej na widoki i nałapać nadmorskiego powietrza.
W pewnym momencie widzimy w oddali świątynie Posejdona.
By chwilę potem stanąć przy jej kolumnach... Widoki naprawdę robią wrażenie, morze właściwie ze wszystkich stron.
Spotkaliśmy też ptaka turystę, który też chciał ponapawać się widokiem.
Następnym punktem w planie była kąpiel, ale ze względu na względnie niską temperaturę wody pozostały nam tylko kamyczki i piwo. Nie upieram się, że nie dałoby się, ale byłoby bardzo ciężko...
Mam nadzieję, że jutro napiszę ostatnią część relacji. To do następnego
;) !W poprzedniej części miałem napisać o parkowaniu. Na szczęście mieszkaliśmy w nieznacznym oddaleniu od centrum, więc parkować mogliśmy i to za darmo, jednak było to bardzo trudne. Uliczki wąziutkie, zwykle jeszcze nachylone, a wolnych miejsc prawie nie ma, a jak są to do centymetra. Na szczęście podczas użerania się z pierwszym parkowaniem, bardzo pomogli nam sprzedawcy ze sklepu, przy którym parkowaliśmy. Powiadomili nas, że mamy nie przejmować trąbiącymi samochodami. Nie było łatwo, napięcie jednak było, zwłaszcza, że przyznam, iż nie mam zbyt dużego doświadczenia w parkowaniu równoległym, bo w Warszawie nie mam zazwyczaj takiej potrzeby
;) Jednak nie ma tragedii. W ciągu 10-15 minut dało się znaleźć miejsce do zaparkowania w odległości nie większej niż 500 metrów od mieszkania.
Kolejny dzień (sobota) w planach Delfy, Klasztor Osios Loukas, Teby i Klasztor Dafni.
Trasa autostrady znów z niesamowitymi widokami, tym razem bardziej górskimi, niż morskimi, ciężko skupić się na prowadzeniu pojazdu, bo oczy latają we wszystkie strony. Pojawiają się też pokryte śniegiem najwyższe szczyty. Przy okazji zdjęcie przedstawiający opelka.
Czekam ze zniecierpliwieniem na ciąg dalszy bo my (ja, żona i 1,5 córa) wylądujemy na tydzień w najbliższą środę (tez promo Lotu i Airbnb), a jeszcze nie było czasu planować pobytu, więc z pewnością częściowo będziemy się wzorować na Waszych doświadczeniach
:)
Hehe, citybreak po polsku także pozdrawia - to chyba był nasz wpis
;) Też skorzystaliśmy z okazji LOTu.Jest faktycznie bardzo ciepło w lutym, ale tylko w dzień, w nocy temperatura była dość zimowa. My kupiliśmy bilet 3 dniowy na komunikację, bo sporo podróżowaliśmy po mieście + jezioro Vouligameni (SUPER - polecam! Popływać w lutym w jeziorze - bezcenne. Do tego przemiła obsługa + Wi-Fi).Nocleg w Doriann Inn - całkiem przyjemny hotel, z fajnym tarasem.
Swietna relacja.Rowniez skorzystalismy z promocji lotu i lecimy 10.03-19.03.Jednak ze wzgledu na corke (11 miesiecy) zrezygnowalismy z Aten jako nocleg, wypozyczamy auto w athens-carrental.com i prosto z lotniska jedziemy do hotelu w Tolo.
Ja w Atenach spędziłam ubiegłoroczne (śnieżne u nas) Święta Wielkanocne. Byłam tam tydzień i wcale nie uważam, żeby było to za długo. Było pieknie, cieplutko i pachniały kwitnace drzewka pomarańczowe. W tym roku juz nie dam rady
:D , ale w przyszłym również spędzę tam Wielkanoc.
Korzystając z LOTowskiej promocji kupiłem z dziewczyną bilety do Aten. Głównym motywem była cena i nadzieja na odpoczynek od zimy, Grecja nie była nigdy jakimś naszym wymarzonym kierunkiem. Okazało się, że zupełnie jej nie doceniliśmy.
Ponad miesiąc przed wyjazdem odezwali się do nas nasi znajomi, że chcieliby do nas dołączyć. Zgodziliśmy się i zdecydowaliśmy się na mieszkanie Polki (https://www.airbnb.com/users/show/5222732), cena świetna, warunki też, dojazd do centrum również bez problemów, zdecydowanie polecam, zwłaszcza jeśli jedziecie w zestawieniu dwie pary (w innym wypadku współdzielenie łazienki i kuchni mogłoby się okazać problematyczne).
Podczas planowania szybko okazało się, że pełny tydzień na Ateny to po prostu za wiele (przynajmniej jeśli chodzi o samo zwiedzanie), więc zaczęło się szukanie ew. wycieczek w pobliżu. Komunikacja średnio, organizowane wycieczki poza sezonem też, więc wypożyczyliśmy samochód. Używałem pośrednika rentalcars - sporo rozmów przez telefon i najlepszą opcją okazał się Opel Astra w Avisie (troszkę więcej o tym później).
Kupno przewodników (oczywiście Wiedza i Życie) podstawowe zwroty po Grecku, wyrobienie ISICa (choć zwykła legitka studencka powinna wystarczyć) i w drogę.
POCZĄTEK
Cały lot do Aten charakteryzował się bezchmurnym niebem. Co chwila patrzyliśmy przez okno. W samolocie było sporo zblazowanych (:D) pasażerów transferowych, a zapełnienie prawie 100% (E175). Oczywiście było też kilka fotek:
Chyba Tatry:
I lot nad Helladą:
Po wylądowaniu nie kupiliśmy 3dniowego biletu za 20 euro postanowiliśmy jeździć na jednorazowych ulgowych (dla autobusów i trolejbusów jedyne 0,6) i wyszłoby to nam znacznie taniej, gdyby nie jeden incydent, o którym później. Do centrum (Plac Syntagma) dojechaliśmy metrem prosto z lotnisko za 4 euro (również bilet ulgowy). Potem małe kłopoty ze znalezieniem przystanku trolejbusa, który miał nas zawieźć do mieszkania, ale z pomocą starszego Greka (autentycznie wyglądał trochę jak menel), mówiącego idealnie po angielsku dość szybko trafiliśmy do mieszkania, gdzie przywitała nas Polka, przyjaciółka właścicielki, mieszkającej aktualnie w Malezji.
Zapomniałem napisać o szoku temperaturowym. Termometr nie pokazywał raczej więcej niż 20 stopni, ale spokojnie można było paradować w samych t-shirtach, bo słońce pracowało mocno. Musieliśmy tylko znosić dziwne spojrzenia Greków, którzy w grubych kurtach patrzyli na nasze gołe ręce ze sporym zdziwieniem.
Wieczorem wpadliśmy jeszcze na Souvlaki (które chyba Souvlakami nie było, bardziej taki Gyros) za 1,5 EUR i przesliśmy się deptakiem w okolicy naszego mieszkanka - klimat świetny. Mnóstwo ludzi! Dzieciaki grają w piłke, staruszki w domino, sporo osób w restauracyjkach, na telewizorach cośtam z igrzysk. Ogólnie się dzieje. Ale jednak zmęczenie, wracamy i spać.
Budzimy się rano, w końcu sporo rzeczy do zobaczenia, hop w trolejbus do Syntagmy i dalej na piechotkę oczywiście na Akropol. Po drodze wystarczy spojrzenie na mapę, a w okół nas pojawia się parę osób, które chcą nam pomóc.
Mimo wszystko lekko się gubimy i wchodzimy chyba dość niestandardową drogą, ale na szczęście są strzałki, można trafić :D
A wrażenie jest jakby się chodziło po czyjejś własności - tu wisi pranie, tu ktoś siedzi przed domem itp.
W końcu docieramy tam (niestety trochę wrażenie psują, jakieś prace, które nadal trwają przy Partenonie, ale i tak jest super):
Chyba już o tym pisałem, ale większość wejść dla studentów z krajów UE jest za darmo, ale ceny normalne też nie przerażają.
Spędzamy trochę czasu na górze, a następnie udajemy się do Muzeum Akropolu. Nie mam zdjęć ze środka, ale naprawdę warto zobaczyć. Budynek bardzo nowoczesny, bryła ciekawa, a w środku HISTORIA. Sporo dłuższych opisów z ciekawostkami i szczegółami to zawsze ciekawsze niż suche podpisy eksponatów.
Nie mieliśmy wielkich ambicji restauracyjnych, więc szybko opuściliśmy turystyczne rejony i przypadkowo trafiliśmy na reklamowaną w całych Atenach minimapkami knajpkę SMILE, gdzie za 7,5 EUR można było zjeść jedną z czterech pozycji Crisis Menu, obejmujące sałatkę grecką (mała porcja), spaghetti/ciasto francuskie ze szpinakiem/gyros/coś jeszcze i kieliszek wina.
Chcieliśmy jeszcze udać się na Agorę, ale poza sezonem większość miejsc zamykanych jest przed sjestą – w okolicach 15, więc musieliśmy to zostawić na następny dzień. Zamiast tego pojechaliśmy do Pireusu. Niestety nie zrobiłem zdjęć, ale to co się tam dzieje robi ogromne wrażenie. Wielkie stoiska z najdziwniejszymi rybami, przyprawami, bakaliami. Usiedliśmy sobie no końcu mariny, otworzyliśmy piwo Alfa i patrzyliśmy na morze/zatokę, która nieoczekiwania zasnuła się lodowatą mgłą.
To wszystko, czego doświadczyliśmy pierwszego dnia. Jeszcze dość utrudniony powrót, spowodowany zamieszkami w mieście.
W kolejnym odcinku:
Agora, Stadion, "zamieszki", wzgórze LykkavitosDziękuję wszystkim za miłe słowa ;)
Świetnie. Może odrobinę gorzej poza turystycznymi miejscowościami. Czy starszy pan, czy młodzi ludzie raczej nie ma problemu, trochę gorzej w sklepach spożywczych, ale to też różnie. I ogólnie super pomocni są Grecy. 0,5 minuty z mapą na drodze (często znaliśmy drogę, tylko się upewnialiśmy), to zaraz pojawiał się ktoś "Can I help you?" SUPER!
Sporym plusem (choć miało to też trochę minusów) był pozasezonowy termin naszego wyjazdu. Ludzi mało, a czasami to nawet pustki.
Jedziemy dalej :D
Drugiego dnia od razu udaliśmy się na Agorę, gdzie stoi piękna Stoa Attalosa, w całości zrekonstruowana przez Rockefellera. Tam ogromne wrażenie (przynajmniej na mnie) zrobiły autentyczne skorupki z sądów skorupkowych. Co prawda nie było żadnej z imieniem Sokrates, ale tak czy siak duża sprawa. Na górze była księga pamiątkowa, gdzie znalazłem wpis citybreak po polsku, fajnie tak ;) Pozdrowienia.
Teren Agory to duży, ogrodzony park, do którego wstęp jest płatny (oczywiście nie dla studentów z Unii :D), jest tu wiele ciekawych budowli. Między innymi najlepiej chyba zachowana świątynia Hefajstosa.
Trawa taka zielona :D ...
W drodze do
świątyni Zeusa(na razie nie powiem, będzie niespodzianka) trafiliśmy na taką oto wystawę antyrządową. Obok niej stała puszka-skarbonka z napisem: "jeśli ci się to podoba, kup mi piwo".A teraz... WOW WOW Kolumny takie wysokie, świątynia taka największa w całej Grecji, czyja? Oczywiście ZEUSA OLIMPIJSKIEGO. Próbowano ją ukończyć aż przez 650 lat, a w całej okazałości składała się ze 104-korynckich kolumn. Obecnie jest ich tylko 15 i daje to wyobrażeni o tym jak wielka to była budowla.
Może nie najlepsza perspektywa zdjęcia, nie widać wielkości, ale takie wybrałem i nie będę już szukać innego,
bo mi się nie chcebo nie.Czas na jedyne miejsce, gdzie trzeba było płacić za wstęp, ale dawali audiogajda i to naprawdę dobrego. Stadion Kallimarmaro zbudowany w 1895-96 roku na potrzeby I Nowożytnych Igrzysk Olimpijskich. Oczywiście stadion istniał w tym samym miejscu już przed naszą erą, potem toczyły się na nim walki gladiatorów. My postanowiliśmy urządzić sobie wyścig sprinterski.
Wracając można było przyjrzeć się (Z DALEKA) Pałacowi Prezydenckiemu. A czemu z daleka? Temu:
Barierki to mało emocji? Ano mało, dlatego dalej było ich więcej. Trochę greckiego Zomo (nie mylić z Zorbą) ;)
Ale nie było drugiej strony. Zebrani ludzie bardziej wyglądali na piknik niż na zdesperowanych ludzi, którzy chcą w twarz rządowi coś wykrzyczeć.
Tutaj potwierdzenie, że gotowaliśmy sami. Pyszny szpinak (taniuchno), z pyszną fetą (taniuchno) i makaronem. Mniam.
A do tego pyyszne wino (w kartonie 2 eur), nie kupować innego niż DRY!!!
Trochę się obijaliśmy na tym wyjeździe. Minął kolejny dzień, a wiele nie zobaczyliśmy. Jednak uwierzcie mi - potrzeba czasu, by te miejsca odpowiednio przeżyć i poczuć, a poza tym komunikacja służyła nam tylko do dojazdów mieszkanie-centrum, reszta na nogach.
W następnym odcinku: Lykkavitos (który miał być w tym, ale będzie w następnym) i pierwsza wyprawa objazdowa - Sounion.
My kupiliśmy bilet 3 dniowy na komunikację, bo sporo podróżowaliśmy po mieście + jezioro Vouligameni (SUPER - polecam! Popływać w lutym w jeziorze - bezcenne. Do tego przemiła obsługa + Wi-Fi).
Wieczory rzeczywiście chłodne, noce raczej spędzaliśmy w łózku ;) Na wieczory lekka kurtka zazwyczaj wystarczała.
O jeziorze jeszcze będzie ;)
To już czwartek, więc nasz ostatni dzień w Atenach i stajemy przed klasycznym wyborem kolejką, czy pieszo? No dobra, nie staliśmy wcale przed takim wyborem, bo oczywistą opcją była wspinaczka (przesadzone słowo). Lykavittos jest najwyższym wzgórzem Aten, ale nie stanowi zbyt wielkiego wyzwania, chociaż może staje się nim podczas letnich upałów. Nasz przewodnik opisywał wjazd kolejką, jako "przyprawiający o zawrót głowy", jednak nie mieliśmy okazji przetestować tego doświadczenia, więc niestety nie możemy skomentować. Naszą wspinaczkę rozpoczęliśmy jeszcze w samym mieście (schodkiiiiii...)
Na górze znajduje się restauracja, w której niestety w pewnym momencie zaczęła dość głośno grać muzyka. Dziewczyny wypiły po mrożonej kawie (2,5 EUR), a chopaki piwo (5 EUR). Widok robi ogromne wrażenie, a na (strzelam) południowym zboczu efekt WOW wywołują budynki z
dachami na basena...basenami na dachach.Na szczycie znajduje się malutka kaplica św. Jerzego. Podobno w Wielką Sobotę ma tu początek procesja z pochodniami, która schodzi zboczem góry. Ciekawe, gdzie są mieszczą wszyscy, którzy chcą to zobaczyć?
Poza przepięknym widokiem na całe Ateny i możliwością oskubania Was z części eurosów (za pomocą restauracji i ew. kolejki) wzgórze Lykkavitos nie ma zbyt wiele do zaoferowania i jeśli macie napięty harmonogram, możecie je pominąć. Zwłaszcza, że mamy do niego mały uraz, znacząco nam skróciło pobyt Narodowym Muzeum Archeologicznym.
Idąc do niego trafiliśmy na parę ciekawych przykładów sztuki ulicznej (pierwsze już na samym wzgórzu :D):
No i właśnie na Muzeum Archeologiczne została nam tylko godzina i nawet na ludzi-szybko-przebiegających-przez-muzea było to za mało czasu. Naprawdę warto, znowu wiele ciekawych opisów i można się naprawdę wgłębić, w to czym były te eksponaty, a nie tylko na nie patrzeć. Oczywiście zdjęć z muzeum nie mam, bo no nigdy nie robię ;)
Dość długo czekaliśmy na trolejbus do mieszkania (znów opóźnienia spowodowane manifestacjami). Po drodze na przystanek mijamy sporą ilość autokarów, które przywiozły do stolicy niezadowolonych Greków. Wielu z nich przerzucało, obkręcało, bawiło się i różne dziwne rzeczy robili z czymś co zwie się komboli, bardzo nas zaciekawiło co to takiego, ale wrodzona nieśmiałość nie pozwoliła mi spytać żadnego z czekających i zmęczonych po manifestowaniu mężczyzn. Dlatego wystarczyło nam wyjaśnienie z Internetu - https://grecja.home.pl/komboloi.htm
Koniec czwartku, a piątek to pierwszy dzień objazdówki, pierwszy dzień z samochodem w Grecji, pierwsze doświadczenie wynajmu samochodu, no i sporo tych pierwszych, więc przejdźmy do rzeczy...
Po obudzeniu się, zebraniu i przygotowaniu posiłku (przydały się pojemniki próżniowe bardzo), wyszliśmy na przystanek, żeby dojechać do wypożyczalni Avisa. Niestety skończyły się nam bilety, trolejbus nadjeżdżał, a w pobliżu nigdzie nie widzieliśmy kiosku, w którym można było kupić bilet. No więc ryzykujemy, zwłaszcza, że przez te pare dni nie spotkaliśmy żadnego kontrolera, a także przed wyjazdem docierały do mnie sygnały od osób, które w Atenach troszkę mieszkały, że w Atenach to się w ogóle bez biletu jeździ. Chyba ten cynk okazał się nieprawdziwy, bo jak się już zapewne Drogi Czytelniku domyślasz, panowie kanarowie przeszli przez cały autobus i nie spotkali ani jednego krnąbrnego pasażera, dopiero przed samym przystankiem dopadli do nas i wysiedli razem z nami. Na szczęście cena mandatu to 20*cena biletu, a mieliśmy legitymacje, czyli wyszło jedyne 18 euro. Mało, ale niesmak pozostał, można było wydać na coś innego ;) Panowie kanarowie byli bardzo mili. Poinformowali nas, że z pięknym, żółtym mandatem możemy podróżować przez 3 godziny od czasu wystawiania mandatu. No to świetnie!
Zaraz jednak odbieramy samochód. Nie spodziewałem się, że będzie tak miło, spokojnie i profesjonalnie. Przy odbiorze pani zwracała uwagi na najmniejsza zadrapania, których ja nie zauważałem. Opel Astra, był w super stanie, dość nowy i co mnie zaskoczyło opcja chyba full wyposażenie - przyciski na kierownicy od bluetootha, tempomat, automatyczne przełączanie świateł dzienne/mijania i inne bajery, czasami denerwujące. Ale nie jest to otomoto, tylko fly4free...
O! w folderze z tego dnia, mam jeszcze zdjęcia z poprzedniego wieczora, kiedy to odkryliśmy, że da się wejść na dach budynku, w którym mieszkaliśmy. Zjedliśmy tam obiadokolację z takim widokiem na A(n)teny:
Wracamy jednak do objazdówki. Na pierwszy dzień wybraliśmy Sounion, jest to przylądek znajdujący się na południe od Aten. Była to najkrótsza i najlżejsza z planowanych przez nas wycieczek. Trochę stresu na początku było. Poruszanie się samochodem po Atenach wymaga sporej koncentracji, ale da się przeżyć (jednak nie bez dobrego GPSa), a dochodzi jeszcze parkowanie, ale to na koniec tej części.
Co takiego jest w tym Sounionie? W sumie nic takiego ruiny świątyni Posejdona, nad samym morzem. Tak naprawdę lokalizacja jest tu bardziej znacząca. Podobno też gdzieś na kamieniu podpisał się Goerge Byron, ale nie znaleźliśmy jego śladów.
Dobra, dość pisania, jedziemy...
Zanim jednak oddaliliśmy się całkiem od Aten, zatrzymaliśmy się przy wspominanym już tutaj jeziorze Vouliagmeni. Tu niestety zadziałało nasze skąpstwo i nie wykąpaliśmy się w ciepłych wodach wulkanicznego jeziorka. 8 euro plus ambicje na kąpiel w Morzu na przylądku (wiem, przesadziliśmy), sprawiły, że zrezygnowaliśmy z tej przyjemności.
Ten drobny zawód próbowały nam wynagrodzić widoki w trasie i trzeba przyznać, że udało im się to bardzo dobrze.
TIP: Warto zatrzymać się na licznych parkingopoboczach przy trasie - popatrzeć trochę spokojniej na widoki i nałapać nadmorskiego powietrza.
W pewnym momencie widzimy w oddali świątynie Posejdona.
By chwilę potem stanąć przy jej kolumnach... Widoki naprawdę robią wrażenie, morze właściwie ze wszystkich stron.
Spotkaliśmy też ptaka turystę, który też chciał ponapawać się widokiem.
Następnym punktem w planie była kąpiel, ale ze względu na względnie niską temperaturę wody pozostały nam tylko kamyczki i piwo. Nie upieram się, że nie dałoby się, ale byłoby bardzo ciężko...
Mam nadzieję, że jutro napiszę ostatnią część relacji. To do następnego ;) !W poprzedniej części miałem napisać o parkowaniu. Na szczęście mieszkaliśmy w nieznacznym oddaleniu od centrum, więc parkować mogliśmy i to za darmo, jednak było to bardzo trudne. Uliczki wąziutkie, zwykle jeszcze nachylone, a wolnych miejsc prawie nie ma, a jak są to do centymetra. Na szczęście podczas użerania się z pierwszym parkowaniem, bardzo pomogli nam sprzedawcy ze sklepu, przy którym parkowaliśmy. Powiadomili nas, że mamy nie przejmować trąbiącymi samochodami. Nie było łatwo, napięcie jednak było, zwłaszcza, że przyznam, iż nie mam zbyt dużego doświadczenia w parkowaniu równoległym, bo w Warszawie nie mam zazwyczaj takiej potrzeby ;) Jednak nie ma tragedii. W ciągu 10-15 minut dało się znaleźć miejsce do zaparkowania w odległości nie większej niż 500 metrów od mieszkania.
Kolejny dzień (sobota) w planach Delfy, Klasztor Osios Loukas, Teby i Klasztor Dafni.
Trasa autostrady znów z niesamowitymi widokami, tym razem bardziej górskimi, niż morskimi, ciężko skupić się na prowadzeniu pojazdu, bo oczy latają we wszystkie strony. Pojawiają się też pokryte śniegiem najwyższe szczyty. Przy okazji zdjęcie przedstawiający opelka.